niedziela, 23 czerwca 2019

N jak na Islandii z powrotem - cz. 4 - wodospady i lodowce

... czyli pożegnanie z letnią Islandią w najlepszym islandzkim stylu, ponieważ żegnał nas widok imponującego wodospadu Seljalandsfossznajdującego się tuż przy drodze nr 1, zasilanego topniejącymi lodowcami Eyjafjallajokull i Myrdasjokull. Wybuch tego pierwszego był odpowiedzialny za wstrzymanie ruchu samolotów nad Europą w 2010 r.

Seljalandsfoss to wielka atrakcja w postaci hektolitrów wody spadającej z wysokości 60 m i rozpylanej w postaci mgiełki rozwiewanej przez wiatr. Nietypowe w tym wodospadzie jest to, że można podejść od drugiej strony i oglądać go od wnętrza, ponieważ przelewa się przez wystający nawis skalny i można  - niesamowite wrażenie:)







Dosłownie kilkadziesiąt metrów dalej, również tuż przy głównej drodze, ale mocno schowany znajduje się drugi wodospad - Gljufrabul, o którym wiedzą tylko wybrańcy i wtajemniczeni - a wodospad jest cudowny - ukryty za szczeliną skalną, spada mnóstwem strużek, kotłując się u góry. Jest ukryty jakby w małym kotle skalnym i aby się dostać do środka trzeba przejść po rzecznych kamieniach lub (w zależności od poziomu wody) boso po kostki w wodzie (znam takich, którzy zrobili to w  lodowatej wodzie w listopadzie i nigdy nie żałowali!:)), chwytając się mokrych skał lub mokrych turystów;), z którymi trzeba minąć się na śliskich kamieniach. Wodospad jest absolutnie przepiękny - prawdziwy ukryty skarb!




Nieco dalej, po całkiem niedługim spacerze można dotrzeć do podnóża samego lodowca Eyjafjallajokull,




który tutaj akurat prezentuje swoje szarości i czernie, delikatnie przetykane bielą i niebieskością połyskującą w słońcu. Jest niebywale "graficzny", a kontrastujące kolory  tworzą wspaniałe, niemal nierealne wzory. 











Tak na pozór "chłodno" pożegnała nas Islandia, ale trzeba pamiętać o tym, że zazwyczaj pod białą skorupą lodowców znajdują się ogniste wulkany z bulgoczącą lawą.



Nie bez powodu przecież Islandia nazywana jest krainą lodu i ognia.







sobota, 22 czerwca 2019

N jak na łąkach pełnych koni i owiec - cz. 3 - Westmanny

                                                         ... czyli wyspy Vestmanneayjar
położone zaledwie 10 km na południe od Islandii - 
- obejmują 18 większych lub mniejszych "lądów" w postaci wysepek lub wychodni skalnych. 





                                                                                      Jedyną zamieszkałą jest największa z nich - 

                                                                                                            - Heimaey,  

która powstała  wskutek 9 dużych wybuchów wulkanów - ostatni nastąpił 5000 lat temu - erupcja wulkanu Helgafell połączyła pokrywa lawową dwie sąsiednie wyspy, tworząc jedną. Łatwo będzie też zapamiętać, że ludność Heimeay liczy obecnie 5000 mieszkańców.
Na wysepkę można dostać się promem Herjolfur - podróż z portu Landeyjahofn trwa tylko 35 minut, a port oddalony jest od Keflaviku około 2 godziny jazdy samochodem.









W środkowo-wschodniej części wyspy znajduje się najmłodszy stożek wulkaniczny na wyspach - 

Eldfell (221 m npm) 

- wybuch wulkanu nastąpił w nocy 23 stycznia 1973 r. Na szczęście nie było ofiar, ponieważ poprzedniego wieczoru sztorm nie pozwolił kutrom wypłynąć w morze, więc wszyscy mieszkańcy zdołali uciec łodziami na Islandię. Do dziś można spacerować po kilkudziesięciometrowej warstwie zastygłej lawy, na powierzchni której odtworzono przebieg dawnych uliczek - niesamowite miejsce...




Potem można wspiąć się po zboczach złożonych z pomarańczowego żużlu i pumeksu na szczyt wulkanu, gdzie w kraterze, w niektórych miejscach pod skałami wciąż czuć i widać falujące, wydobywające się gorące powietrze z wnętrza wulkanu - było to naprawdę niezwykłe doświadczenie! 
Zaledwie metr pod powierzchnią ziemi temperatura wynosi ponad 400 stopni Celsjusza!
Niezwykłe jest również to zestawienie świeżego materiału piroklastycznego zalegającego na zboczach wulkanu z pobliskimi pokrytymi już zielenią terenami.








 Z wielu zakątków Heimaey widać pozostałe wysepki, które wykorzystywane są tylko przez naukowców i naturę.






A na Heimaey ze spokojem pasą się cudowne islandzkie koniki, które chętnie przybiegają, by się przywitać






oraz wszechobecne owce i barany, które ze stoickim z kolei spokojem pozują do zdjęć o każdej porze dnia , który zresztą w czerwcu trwa prawie bez końca - 


- ten zachód słońca miał miejsce chyba około godziny 1 w nocy, a i tak nigdy nie było całkowicie ciemno.




Jak się okazuje, Islandia ma swoje "owce morza" ;))),
innym razem widzieliśmy też "owce lasu";))), 
a nie było trudno je wypatrzeć, ponieważ islandzki las nie sięga zbyt wysoko - mówi się, że jeśli zgubisz się w nim, wystarczy zrobić tylko jedną rzecz, by się odnaleźć - wstać!;)))


A z wyspą Heimaey wiąże się jeszcze jedno niesamowite wydarzenie - w 1984 r. w czasie sztormu, 5 km od jej wybrzeży zatonęła łódź rybacka - był marzec, woda miała jedynie 6 stopni, na łodzi było 5 marynarzy, przeżył tylko 1 z nich - miał wtedy 23 lata i płynął przez 6 godzin w ciemności, licząc, że obrał właściwy kierunek. 
Przeciętny człowiek w takich warunkach jest w stanie przeżyć około 30 minut, a on zdołał dopłynąć do brzegu, ale wybrzeże było bardzo trudne, poszarpane i pokryte ostrymi skałami, a on po kolejnych 3 godzinach marszu przez pole lawowe, boso, tracąc wiele  z krwi, dotarł do ludzkich zabudowań. 
Temperatura jego ciała spadła do 34 stopni, miał halucynacje, że rozmawia z mewami, ale nadludzkim wysiłkiem udało mu się przetrwać. 
Lekarze twierdzą, że przeżył prawdopodobnie dzięki specyficznej budowie ciała i unikalnej u człowieka tkance tłuszczowej, przypominającej tkankę foki. 

Mieszkańcy są nie tylko odważni i wytrwali, ale też niezwykle gościnni, spokojni i sympatyczni - jak choćby nasz Gospodarz, u którego wynajęliśmy przytulny, czyściutki  i miło urządzony pokój - a na werandzie-oranżerii znajdowały się ogromne donice z bujnymi, owocującymi krzaczkami truskawek, krzewami róż i innymi roślinami, którymi Gospodarz z wprawą i miłością się zajmował:)



Jak widzicie, są to naprawdę wyspy niezwykłe!








piątek, 21 czerwca 2019

N jak na łąkach pełnych zieleni cz. 2 - islandzki raj

...czyli jak trafiliśmy do miejsca, z którym natychmiast mieliśmy jedno, takie właśnie skojarzenie - 

- tak musiał wyglądać raj, biblijny ogród Eden - 

- w powietrzu prawie widzieliśmy unoszące się zwiewne anioły, eteryczne elfy i nieziemskie motyle - wrażenie było niesamowite, jedyne w swoim rodzaju i powiem szczerze, że pierwszy raz doświadczyłam czegoś takiego, patrząc na tę cudowną, ukrytą wśród wzgórz i kamieni dolinkę ze wstążkami wodospadów, bujną roślinnością i atmosferą pełną namacalnego niemal spokoju i sielskości. Odczuciom wzrokowym i słuchowym (pochodzącym od szemrzących cicho wodospadów i strumyczków) towarzyszyły doznania węchowe -  charakterystyczny niecodzienny, bardzo przyjemny zapach pochodził od porastających tam bujnie roślin o nazwie arcydzięgiel litwor.



















Miejsce to nazywa się Gjain, nie widnieje na ogólnych mapach atrakcji islandzkich, jedynie na lokalnych mapkach, które można znaleźć na tamtejszych nielicznych stacyjkach benzynowych, ale my znaleźliśmy je najpierw dzięki bardzo krótkiej informacji w fantastycznym przewodniku po Islandii autorstwa Andrew Evans'a, który tak pisze:

"Gjain to miejsce, które trudno opisać w przewodniku ze względu na obawę, że dowie się  o nim zbyt wiele osób. Prosta nazwa "wąwóz" sprawia, że podróżny nie spodziewa się zbyt wiele, ale rzeka Rauda ("czerwona") spływa tu po omszałych kamieniach, tworząc przepiękną mozaikę wodospadów i sadzawek. Określenie "sielankowy" to zaledwie początek opisu uroków tego miejsca. Jeśli jakikolwiek zakątek na świecie przypomina mityczny Midgard, to jest nim własnie Gjain. (...) 
To, że dotarliśmy to Gjain poznamy po tym, że natychmiast nabierzemy ochoty, 
żeby wysiąść z samochodu i rozejrzeć się po okolicy."


Na szczęście miejsce jest dość dobrze ukryte, a dojazd jest prawdziwie off-roadowy i dotrzeć można tam tylko samochodem terenowym z napędem na cztery koła. 
Dodam jeszcze tylko, że jeepy lubią się tam psuć...;) - może dlatego, że jest tam tak pięknie, że w tym "raju dla terenowców" chciałyby zostać dłużej;)))



P.S. Arcydzięgiel litwor pachnie... ginem i uwielbiają podgryzać go owce islandzkie - może również i w tym składniku tkwi tajemnica smaku tamtejszej baraniny? ;)


P.S. Jeszcze a propos małych lokalnych stacji benzynowych  - można tam kupić wiele rzeczy, ale najwięcej jest sprzętu i specyfików do pielęgnacji i wyposażenia... koni: 
wędzidła, strzemiona, odżywki, maści, zgrzebła, kopystki etc :)))














czwartek, 20 czerwca 2019

N jak na łąkach pełnych łubinu - cz. 1 - Fiordy Zachodnie

...czyli Islandia w swojej letniej odsłonie nie potrzebuje wielu słów, by opisać jej piękno - 
- ono tam po prostu 

JEST -



- majestatyczne, ciche, którego można doświadczyć zwłaszcza w rozległych olbrzymich 

FIORDACH ZACHODNICH,

 które jak nieruchome wieloryby ułożyły się przy brzegu, tworząc głęboko wcinające się w ląd zatoki




przyciągające wzrok odcieniami niebieskości




niezakłócone obecnością domków krytych darnią schowanych wśród trawiastych brzegów;




biel pokrytych śniegiem klifów, 




które u podnóża stają się intensywnie zielone,




                                                                              miesza  się ze świeżym seledynem letnich mchów,





by za chwilę ustąpić miejsca łanom łubinu, który dosłownie świeci w słońcu swoimi fioletowo-białymi kwiatostanami;








i niebo, które zachwyca rozmachem chmur.




Ta cisza rozległych pustkowi czasem przerywana jest grzmotem ogromnych wodospadów, takich jak np. 

Dynjandi

- woda spływa kaskadowymi schodkami z wysokości 100 m, co czyni go czwartym najwyższym wodospadem na Islandii i najwyższym w Fiordach  Zachodnich.









Z charakterystycznymi dla Islandii czarnymi wulkanicznymi plażami






kontrastuje tzw. czerwona plaża

- gdy przyjechaliśmy na miejsce, prawdopodobnie z powodu przypływu była tylko cienką linią, która oddzielała niebo od wody, ale właściwie wygląda 
to zupełnie odwrotnie  -jakby niebo właśnie łączyło się z wodą - na mnie zrobiło to zupełnie oszałamiające wrażenie.








Stąd już niedaleko do 

klifów Latrabjarg

o imponującej wysokości 440 m i długości 14 km,




które są  mieszkaniem dla milionów ptaków - m. in dla ślicznych 
                                                                                                                           alk krzywonosych





i przesympatycznych maskonurów
które pozwalają się fotografować z bardzo bliska.




Muszę powiedzieć, że stosunku do maskonura nikt nie pozostaje obojętny:))), jest pocieszny i milutki, zupełnie jak pluszowy teddy bear :), a o ciepłych uczuciach do niego świadczą choćby wszystkie nazwy i ksywki nadawane mu w różnych językach - braciszek z północy, morska papuga, morski klaun, papuga północy czy wreszcie angielski puffin:))), połączenie pingwina z papugą w jego przypadku też się nasuwa:))
Moja koleżanka stwierdziła, że angielska nazwa jest bardzo adekwatna, ponieważ jest on taki "pufaty":))) i  jest dla niej pierzastym odpowiednikiem pluszowego misia :))). 
Nie sposób się całkowicie nie zgodzić!:)))


I dla miłośników puffinów jeszcze kilka ciekawostek o jegomościach z lokalnego islandzkiego przewodnika:




Na koniec Fiordy Zachodnie przypomniały nam o swoim mglistym, chłodnym charakterze i zupełnie z zaskoczenia pożegnały nas takimi niesamowitymi widokami.






Ale to jeszcze nie koniec naszej letniej islandzkiej sagi - 
- do zobaczenia w drugiej części:)