wtorek, 31 maja 2016

C jak czemu perkoz siedzi na środku stawu?


O ile odpowiedź na to pytanie jest dość prosta - ponieważ ma tam gniazdo, 




o tyle odpowiedź na pytanie: dlaczego ma gniazdo pośrodku niczego, może nie być już tak oczywista, przynajmniej dla takiego laika jak ja. Razem z moją przyjaciółką próbowałyśmy logicznie podejść do tematu - ponieważ tak jest bezpieczniej - daleko od brzegu, a więc od drapieżników? ponieważ wszystko doskonale widać? Może ostatecznie przyjmijmy, że po prostu tak lubi;-) 

Możemy też spróbować poszukać odpowiedzi u naszej koleżanki Agnieszki - pasjonatki ptaków, poznanej na wycieczce ornitologicznej jesienią ubiegłego roku. Jej super-obiektyw widział niejedno, a jej wiedza ornitologiczna dorównuje długości tego obiektywu, który jest jak ze Śląska do Doliny Rospudy lub Biebrzy. Wszystko to doskonale widać na jej zdjęciach, które zamieszcza na swoim ptasim blogu. Dla mnie już na zawsze zostanie 'Agnieszką od ptaków' :-)). Oczywiście teraz z całą jasnością zdaję sobie sprawę, co robię, zachęcając Was do zajrzenia tam - w związku z tym ja obiecuję powstrzymać się od robienia tzw. zdjęć wszelkim latającym stworzeniom... Choć nie wiem, jak długo wytrzymam, ale naprawdę się postaram. Jeszcze dziś ostatnie, no może jedno z ostatnich...  ;-) - tym razem mewa śmieszka, która przysiadła na wpół zatopionym pniu. Cóż, cytując klasyka: "śpiewać każdy może...", i bynajmniej nie chodzi tu o mewę ;-)


 


Jak widać, to znaczy raczej, jak nie widać, już odleciała,




zostały tylko w miarę bezpieczne do fotografowania nenufary,


 


które słusznie postanowiły przygotować się na nadchodzącą burzę.






poniedziałek, 30 maja 2016

C jak Carter

Są fotografie, pokazujące piękno życia i świata, w którym żyjemy, ale są też inne - tak samo ważne, a może i ważniejsze, ukazujące ludzkie tragedie i cierpienie. Taką fotografią jest w dużej części fotografia reportażowa z krajów objętych wojną lub różnymi klęskami. Takim rodzajem fotografii zajmował się  Kevin Carter - południowoafrykański reporter urodzony w Johannesburgu w rodzinie brytyjskich emigrantów.



(źródło: www.pl.wikipedia.org)


To on jest autorem jednej z najbardziej znanych fotografii na świecie.

Jednocześnie jest to najsłynniejsza fotografia, jaką on sam zrobił w swoim życiu i w ostatecznym rozrachunku zapłacił za nią najwyższą cenę...



Kevin Carter, Sudan, marzec 1993 rok

(źródło: www.en.wikipedia.org)


Dla mnie ten obraz jest wyjątkowo silny i przejmujący. Podobnie jak okoliczności, w jakich powstał i wpływ, jaki to jedno jedyne zdjęcie wywarło na całe życie Kevina Cartera.

Chciałabym za chwilę opowiedzieć o historii jego powstania. Chciałam opisać to własnymi słowami, ale one nie oddałyby wszystkiego, co jest z nią związane. Dlatego całkowicie oddaję głos przyjaciołom Kevina, którzy razem z nim pracowali jako fotoreporterzy. Po jakimś czasie dwóch z nich napisało książkę o ich wspólnej pracy w warunkach, które zawsze były bardzo trudne i wymagające. 
Zanim przeczytałam książkę, najpierw obejrzałam zrealizowany na jej podstawie film pod takim samym tytułem, który również warto obejrzeć, ponieważ rzadko zdarzają się takie obrazy. 
Od tego momentu upłynęło już sporo czasu, ale wszystko to było tak wstrząsające, że trudno mi o tym zapomnieć...
Cytat z książki jest dość długi, ale myślę, że dopiero całość tej historii, od początku do końca, daje wyobrażenie o sytuacji, w jakiej powstało to zdjęcie i o dalszych losach jego autora...


Greg Marinovich & Joao Silva: 
"Bractwo Bang Bang. Migawki z ukrytej wojny" :

Jest rok 1993, Afryka. Kevin Carter i Joao Silva – dwóch fotografów czeka na możliwość dostania się do ogarniętego wojną Sudanu, ale jest to praktycznie niemożliwe.

Postanowili, że odczekają jeszcze dwa dni, a jeśli nic się nie zmieni – ruszają do domu. I wtedy otrzymali wiadomość, na którą czekali (...). Następnego popołudnia byli już w powietrzu, upojeni zmianą, jaka nastąpiła w ich losie. Trzy godziny później wylądowali tuż przy północnej granicy Kenii, w osadzie Lokichokio, kilkaset metrów od Sudanu.(...)
- Co nas tu czeka, jak myślisz? - zapytał Kevin. (…)
- Muchy i głodni ludzie, z tego, co słyszałem – odparł. (…)
Dwie godziny później ich samolot wylądował w maleńkiej południowosudańskiej osadzie o nazwie Ayod.(...) Głodni wieśniacy oblegli samolot, żeby jak najprędzej dostać swoją porcję odżywczych herbatników i mąki kukurydzianej.(...) Pierwsza dostawa żywności po miesiącach przerwy przyciągnęła tłum głodnych Sudańczyków. Ubrani byli w połatane szmaty lub chodzili nago.(...)

Zdjęcia były wszędzie. Kevin dostrzegł Joao i szedł ku niemu szybkim krokiem, rozgorączkowany:
-Człowieku! - Jedną rękę położył na ramieniu Joao, drugą dłonią zakrył sobie oczy. - Nie uwierzysz, co przed chwilą sfotografowałem! - Ocierał oczy, ale nie było w nich łez, jakby próbował wymazać obraz wypalony na siatkówce.(...) - Fotografowałem to dziecko kucające na ziemi, i zmieniłem kąt, i nagle za nim pojawił się ten sęp! Kevin był podekscytowany, mówił prędko. - Strzelałem dalej - zrobiłem prawie cały film! (...).
-Gdzie?-zapytał. Miał nadzieję uchwycić tę niezwykłą scenę, musiał zrobić takie zdjęcie.
-Tutaj! - zawołał Kevin, gorączkowo pokazując miejsce jakieś pięćdziesiąt metrów dalej. Joao zobaczył dziecko leżące na suchej, szaro-brązowej ziemi. Wyglądało jak to, które sfotografował przed chwilą, ale ani wtedy, ani teraz nie było tam żadnego sępa.
-Odgoniłem go! - Kevin miał dzikie spojrzenie, mówił za szybko, gubiąc słowa.(...)

Telefon od fotoedytora „The New York Timesa” Nancy Buirski obudził mnie w środku nocy.(...) Nancy Buirski chciała wiedzieć, czy nie mam czasem aktualnych zdjęć z Sudanu. Robili artykuł i musieli go zilustrować.(...).Powiedziałem, że mam przyjaciela, który wrócił stamtąd przed paroma dniami ze wspaniałym zdjęciem sępa czyhającego na wygłodzone dziecko, które upadło na ziemię. Spytałem, o jakie zdjęcia im właściwie chodzi. Nancy, która zadzwoniła do mnie, nie licząc na wiele, bardzo się zainteresowała. Dałem jej numer telefonu Kevina. Miałem dziwne uczucie, wypuszczając to zdjęcie w świat, jakby zazdrości. Wiedziałem, jak wiele innych osób, że zdjęcie zrobi karierę, mówiłem o tym Kevinowi, zachęcając go, żeby je w pełni wykorzystał, ale kiedy zadzwoniła do mnie Nancy Buirski, miałem taką chwilę, kiedy pomyślałem, że nie powiem jej o tej fotografii. Było to głupie, przemijające uczucie, może brało się stąd, że Kevin zrobił to zdjęcie obiektywem pożyczonym ode mnie, może chciałem pozostać jedynym z Południowej Afryki, który zdobył Pulitzera. Bez wahania powiedziałem Nancy Buirski o zdjęciu z sępem, ale długo niepokoił mnie egoizm tamtej krótkiej, pełnej żalu myśli.(…)

Nancy pamięta, że po publikacji ludzie zaczęli dzwonić do redakcji. Pytali, co stało się z dzieckiem. Zadzwoniła więc do Kevina i go o to spytała. Powiedział, że dziewczynka doszła do stacji żywienia. „Pomogłeś jej?” „Nie, wstała i poszła do centrum żywienia, byliśmy bardzo blisko, budynek był w polu widzenia”. „Więc, nie zrobiłeś nic, żeby jej pomóc?” „Nie, ale wiem, że tam dotarła, widziałem ją”.

„Times” opublikował notkę mówiąca, że dziewczynka dotarła do stacji żywienia. Ale Nancy Lee nie była usatysfakcjonowana. „Pamiętam, że Nancy Buirski i ja czułyśmy się niewyraźnie. Jeżeli był tak blisko stacji, a dziecko leżało na ziemi, dlaczego po zrobieniu zdjęcia – co było, moim zdaniem, ważne – nie poszedł tam i nie wezwał pomocy? Co się robi w takich sytuacjach? Co jest obowiązkiem dziennikarza w takich sytuacjach? Co jest obowiązkiem dziennikarza w obliczu tragedii? Nie wiem; myślę o tym z punktu widzenia humanitarnego i z punktu widzenia dziennikarskiego. Jeżeli ma się zdarzyć coś strasznego, czemu można zapobiec, a dziennikarz wykonał już swoją pracę, dlaczego miałby nie spróbować? To mnie, jako człowieka, niepokoiło. Mógł to zrobić, to by go nic nie kosztowało. Dziecko ważyło pewnie z pięć kilo. Mógł je podnieść i zanieść do tego ośrodka, mógł sam tam pójść i wezwać kogoś, kto by po nie poszedł, cokolwiek. Nie lubię osądzać ludzi, nie było mnie tam, nie wiem, jaka była sytuacja, nie wiem. Ale ja bym pomogła tej dziewczynce, ja, jako osoba”.(...)

W „The New York Times” edytorzy zastanawiali się, czy zgłosić zdjęcie z sępem autorstwa Kevina do nagrody Pulitzera. Kevin nigdy dla nich nie pracował – kupili od niego tylko jedno zdjęcie i byli pod presją własnych dziennikarzy, którzy chcieli się ubiegać o najbardziej prestiżową nagrodę w branży. „The New York Times”, najlepsze pismo świata, zgarniał nagrodę wielokrotnie, ale nigdy za fotografię, kiedy więc nadszedł czas nominacji, przedstawili zdjęcie Kevina – bez wątpienia najbardziej wstrząsający obraz, jaki opublikowali tamtego roku.

„The New York Times” dowiedział się, że zdjęcie Kevina zwyciężyło, na kilka dni przed oficjalnym ogłoszeniem wyników, 12 kwietnia 1994 roku. Nancy Lee, edytor działu fotograficznego, i Nancy Buirski, edytor zdjęć zagranicznych, próbowały znaleźć sposób, żeby pozostać z Kevinem w kontakcie, nie mówiąc mu o nagrodzie. Buirski zadzwoniła więc do Kevina i powiedziała mu, żeby był w pogotowiu, ponieważ będzie miała dla niego robotę. (…) Kevin był zachwycony, ze może zostać w domu i jeszcze zapłacą mu za to dniówkę. Żeby to uczcić, poszedł i kupił mandrax, daggę i kompletnie się naćpał.

Dokładnie o piętnastej, kiedy w Nowym Jorku ogłoszono nazwiska zwycięzców, „The New York Times” uzyskał połączenie konferencyjne z Johannesburgiem. Nancy Buirski rozmawiała z Kevinem pierwsza.
- Kevin, mam dla ciebie dobra i złą wiadomość. Zła wiadomość jest taka, że nie mam dla ciebie zlecenia, dobra – że zdobyłeś Pulitzera za swoje zdjęcie z sępem!
Nancy Lee wspomina, że Kevin nie zrozumiał, mamrotał jakieś głupoty. W Nowym Jorku kobiety spojrzały na siebie ponad biurkiem z rozpaczą. Spróbowały jeszcze raz:
- Kevin, dostałeś Pulitzera za swoje zdjęcie z Sudanu!
Ale Kevin był tak naćpany, że ględził bez sensu o tym, jak paskudnie mu teraz w życiu.(...)

„The New York Times” po raz pierwszy zdobył Pulitzera za fotografię. (…) Zdjęcie wywołało sensację (...). Przeszywający serce wizerunek głodującego, bezsilnego dziecka obserwowanego przez sępa wywołało nieuchronne pytanie:”Co stało się z dziewczynką?, a zaraz po nim następne:”Co zrobił fotograf, żeby jej pomóc?”.

Na Kevina spadł grad pytań. Nie mógł powiedzieć im że po prostu zostawił dziecko, że nie znajdowało się w bezpośrednim niebezpieczeństwie, ponieważ wiadomo, że sępy nie atakują niczego, co zdradza jeszcze oznaki życia. Nie mógł powiedzieć, że dziecko nie umarłoby z głodu, ponieważ centrum żywienia dożylnego, znajdowało się w odległości zaledwie stu metrów. Z początku Kevin mówił że odgonił sępa, a potem usiadł pod drzewem i płakał. Nie wiedział, co się stało z dzieckiem. Ale pytania nadal napływały i zaczął zmyślać. Że widział, jak dziecko wstało i poszło w stronę kliniki. To uspokoiło wiele osób co od losów dziecka, ale nie uwolniło Kevina od moralnego dylematu: dlaczego po zrobieniu zdjęcia po prostu nie podniósł małej i nie zabrał do ośrodka leżącego sto metrów dalej? (…).

Dobre zdjęcia. Tragedia i przemoc z pewnością tworzą mocne obrazy. Ale przy każdym takim ujęciu ściągany jest haracz: trochę tych emocji, wrażliwości i empatii, które sprawiają, że jesteśmy ludźmi, ginie przy każdym zwolnieniu migawki.(...)

Cokolwiek Kevin mówił, odpierając krytykę swojego postępowania, ja – i wielu jego przyjaciół – czułem,że zrobił to zdjęcie w nadziei, że będzie wolne od negatywnej strony jego osobowości i charakteru. Była to ucieczka od tego, jak postrzegał samego siebie - jako nieudacznika. To była chwila chwały, moment doskonałości. Ale zdjęcie nie było od niego wolne – pytania pozostały i gnębiły Kevina. W „American Photo” powiedział: „Jest to najlepsze zdjęcie, jakie zrobiłem w całej mojej dziesięcioletniej karierze, ale nie chcę powiesić go na ścianie. Nienawidzę go.”(...)

Ale sukces oznaczał również ogromną presję – trzeba było odnosić go nadal. Za każdym razem gdy brał do ręki aparat, czuł, że musi osiągnąć poziom zdjęcia z sępem. (…) Wiedział, ze złośliwych uwag, jakie robiono, że zdjęcie z „papużką" (jak w gronie fotografów żartobliwie nazywano słynne ujęcie), uważane jest za łut szczęścia. (…)

Czuł, że wszystko, co zrobił w przeszłości, zostało przyćmione przez to jedno zdjęcie. Wymagania, jakie stawia przed nim Pulitzer, paraliżują go do tego stopnia, że nie jest w stanie pracować, boi się fotografować, żeby się nie okazało, że obniżył loty.(...)

Wszystkie drzwi, jakie pootwierałem sobie po zdobyciu Pulitzera, zamykają mi się przed nosem. Nikt nie będzie chciał ze mną pracować, ponieważ nie można na mnie polegać”. Podniecał się coraz bardziej, a potem powiedział Reedwaanowi, że zamierza się zabić. Myślał o samobójstwie tak często, ze nawet je zaplanował. Zamierzał się zagazować. „Wszystko zaplanowałem, no wiesz, wąż w samochodzie”. Reedwaan powie : „No co ty? Daj spokój!”(...)

Żadne z nich nie miało już zobaczyć Kevina żywego. Zaparkował swojego pick-upa pod drzewem eukaliptusowym w parku obok domu, w którym się wychował, srebrną taśmą przymocował zielony wąż ogrodowy do wylotu rury wydechowej samochodu pracującego na jałowym biegu. Przeciągnął wąż przez uchylone okno i paląc „białą fajkę”, zaczął pisać list samobójczy. (…) Pisał o narkotykach, o tym, że nie chciał się uzależnić, ale wybrał te łatwą drogę ucieczki przed gnębiącym go cierpieniem. Wiedział,że bliscy ludzie nie mogą mu już pomóc. Chwilami wydaje się, że może miał nadzieję, że ktoś mu przeszkodzi. Koniec końców list stawiał więcej pytań niż dawał odpowiedzi (…). ”Miałem u stóp cały świat. A ponieważ byłem sobą, wszystko to spieprzyłem”.(...)

Rano w dniu śmierci Kevina do domu jego rodziców nadeszła paczka listów od japońskich uczniów, pisanych do Kevina i opowiadających o tym, jak jego sudańskie zdjęcie wpłynęło na ich życie.(...) Wyjątki zostały odczytane na pogrzebie.
„Jeżeli znajdę się kiedyś w złej i trudnej sytuacji, będę się starał pamiętać o pana zdjęciu i to mi pomoże”.
„Aż dotąd byłem egoistyczną osobą.”
„Odkąd zobaczyłam pana zdjęcie, staram się zjadać wszystko z talerza.”
„Nie robiłbym zdjęć. Tylko dał dziewczynce wody.”
„Zrobiłbym zdjęcie drżącą ręką”.

Wiadomość o śmierci Kevina skłoniła pewnego japońskiego czytelnika (...) do napisania listu (...). List ten mógłby posłużyć za epitafium dla Kevina:

Trudno mi uwierzyć, że byłem jedyną osobą, która uważała, że zbyt ostro krytykuje się pana Cartera za to, że 'nie uratował dziewczynki po tym, jak zrobił zdjęcie'. Modlę się nieustannie, by pan Carter zaznał spokoju ducha w niebie. 
Zostawił nam zdjęcie, przedstawiające obraz zbyt smutny, żebyśmy mogli przejść obok niego obojętnie”.




piątek, 27 maja 2016

C jak cztery pory roku


Wiosną




Latem




Jesienią




Zimą





Uwielbiam wszystkie cztery, uwielbiam ten widok, 300 m od mojego domu - wystarczy parę kroków, by tam się znaleźć, zimą wystarczy włożyć parę rękawiczek, jesienią złapać parę promyków słońca, latem zabrać okulary przeciwsłoneczne, a wiosną - wiosną - zakochać się w życiu.




wtorek, 24 maja 2016

C jak camera obscura - ciąg dalszy albo "Ustąp mi słońca"

Obraz otrzymany za pomocą camera obscura posiada następujące cechy: miękkość, łagodne kontrasty, rozmycie, nieskończoną głębię ostrości oraz zupełny brak dystorsji, a wykonany na materiale barwnym - pastelową kolorystykę. Z uwagi na te cechy obrazu camera obscura bywa do dzisiaj wykorzystywana w fotografii artystycznej.

(źródło: www.pl.wikipedia.org)


Właśnie na wystawie zdjęć zrobionych współcześnie takim 

urządzeniem miałam przyjemność być niedawno w 

zaprzyjaźnionym atelier fotograficznym prowadzonym przez 

państwa Marię i Jerzego Łakomskich na moim osiedlu. 


Wystawa składała się z prac dwóch fotografów. Jednym z 

nich był Krzysztof Szlapa, którego prace były opatrzone 

mottem „Ustąp mi słońca” zaczerpniętym z  cudownej 

moim zdaniem opowieści:


„Później odbył się kongres Hellenów na Istmie. Tam uchwalono wspólną z Aleksandrem wyprawę na Persów, a wodzem wyprawy ogłoszono jego samego.
Przychodziło do niego wtedy z gratulacjami wielu mężów stanu i uczonych. Spodziewał się więc, że to samo zrobi także Diogenes z Synopy, żyjący wówczas w Koryncie. Ale Diogenes w ogóle nie zwracał uwagi na Alekandra i nie zakłócając sobie spokoju pozostał w Kranejonie. Wobec tego król sam wybrał się do niego. Zastał go leżącego w beczce. Filozof, widząc zbliżającą się do niego tak wielką gromadę ludzi, podniósł się trochę do pozycji siedzącej i spojrzał na Aleksandra. Król pozdrowił go i przemówił doń pytając, czy ma jakie życzenie. A mędrzec na to:
-”Owszem, ustąp mi trochę ze słońca”.
Odpowiedź ta zrobiła na Aleksandrze podobno bardzo silne wrażenie i wzbudziła w nim podziw dla wielkości tego człowieka i jego poczucia swej wyższości. Chociaż więc obecni przy tym pzryjaciele króla śmiali się z filozofa, nie wahał się im odpowiedzieć: „A jednak ja, gdybym nie był Aleksandrem, chciałbym być Diogenesem”.
(Plutarch z Cheronei „Żywoty sławnych mężów”)



Krzysztof Szlapa: camera obscura z aparatu Lubitel 166B, negatyw średnioformatowy


tekst i zdjęcia ze strony źródłowej: http://krzysztofszlapa.katowice.pl/


Drugim z fotografów był Kamil Myszkowski, dla którego motywem przewodnim był biologiczny aspekt związany ze słońcem - „Fotosynteza”


Zapraszam na strony internetowe gospodarza wystawy i twórców, 

ponieważ zdjęcia są cudowne  i jedyne w swoim rodzaju - taki 

powiew świeżości i inności w naszym zdominowanym przez 

digitalizację świecie.




poniedziałek, 23 maja 2016

C jak camera obscura

Camera obscura - czyli nic innego, jak pierwszy aparat fotograficzny

I pomyśleć, że jego kształt praktycznie nie zmienił się do dzisiejszego dnia!



(źródło-www.pl.wikipedia.org)

Camera obscura (ciemnia optyczna), kamera otworkowa. 

Światłoszczelne urządzenie 

zbudowane z poczernionego wewnątrz pudełka 

(dla zredukowania odbić światła). 

Na jednej ściance znajduje się niewielki otwór spełniający rolę obiektywu 

(średnicy 0,3-1 milimetra zależnie od wielkości kamery), 

a na drugiej matowa szyba (matówka) lub kalka techniczna. 

Promienie światła wpadające przez otwór tworzą na matówce odwrócony 

i pomniejszony (lub powiększony) obraz. 

Wstawiając w miejsce matówki kliszę fotograficzną można otrzymać zdjęcie.
               


(źródło-www.pl.wikipedia.org)

Pierwsze wzmianki o ciemni optycznej i zasadzie jej działania pochodzą od greckich filozofów i naukowców Arystotelesa oraz Euklidesa, jednak używali go również starożytni Chińczycy i Arabowie. Autorem pierwszego znanego nam (pochodzącego najprawdopodobniej z roku 1020) naukowego opisu działania ciemni optycznej jest arabski matematyk Alhazen (Abu Ali Hasan Ibn al-Hajsam) z Basry.
Camera obscura powszechnie używana była już w średniowieczu przez naukowców (do obserwacji torów, po jakich porusza się słońce, plam słonecznych i księżyca) oraz artystów (do dokładnego i precyzyjnego odwzorowania rysunku), m.in. R. Bacona, Witeliusza, Kopernika, della Portę, opisywana przez Leonarda da Vinci. 

Również późniejsi malarze - m. in. mój ulubiony Johannes Vermeer, który wyróżniał się szczególną dbałością o wierne odwzorowanie kolorów i światłocieni używał camery obscury w swojej pracowni.

W późniejszych czasach przeszła liczne udoskonalenia: w 1550 roku mediolańczyk G. Cargano zastąpił otwór pojedynczą soczewką skupiającą, wenecjanin D. Barbaro w 1569 zastosował przysłonę otworkową, udoskonalali ją Ch. Huygens, J. Kepler, J. Kircher, J. Zahn. 

Ciemnię optyczną wyposażoną w soczewkę i przysłonę można uznać za pierwowzór dzisiejszego aparatu fotograficznego. Zobacz też artykuł: Początki fotografii

(źródło: www.pl.wikipedia.org oraz www.fotografuj.pl)

A poniżej pierwsze zdjęcie zrobione takim aparatem fotograficznym przez Josepha Nicéphore Niépce'a w 1826 roku - to widok z okna jego laboratorium w rodzinnej posiadłości Le Gras. To właśnie widok z okna tej pracowni  Nie wiadomo, ile wynosił czas jego naświetlania - być może zdjęcie to naświetlane było 8 godzin, a być może nawet 3 lub więcej dni. Eksperymentował z różnym podłożem - papierowym, kamiennym, ale te okazały się nietrwałe, w odróżnieniu od płytki metalowej, na której powstało to zdjęcie. Były to początki dagerotypii, o której jeszcze będzie w swoim czasie :-)


(źródło: www.pl.wikipedia.org)

Jest to dla mnie fascynujące - ludzie, którzy poświęcili się swojej pasji, czemuś, co wtedy pewnie wydawało się niemożliwe, nieosiągalne, ba, nawet więcej - coś, co większości osób nawet nie przychodziło do głowy. Tych pionierów, wynalazców dawno już nie ma na tym świecie, ale ich dzieło trwa i dzięki ich pracy i inwencji możemy dziś realizować własne pasje fotograficzne. Kiedy myślę o nich, ogarnia mnie jakaś nostalgia i wdzięczność za wszystkie piękne fotografie świata, których zrobienie nie byłoby możliwe bez ich pierwszych prób.



piątek, 20 maja 2016

C jak co w trzcinie piszczy

Co dokładnie piszczy, skrzeczy, kumka, kląska, śpiewa - tego do końca nigdy nie można być pewnym, ale ogólnie wiadomo, że bardzo dużo tam się dzieje
- większość niestety zakryta jest przed naszymi oczami...;-)




Czasem tylko z tego morza trzcin porastającego jeden z naszych ulubionych stawów wychynie a to główka łyski, której białe czoło i dziób lśniły jeszcze w ostatnich promieniach słońca (to wiedza mojej przyjaciółki - towarzyszki wieczornych fotograficznych włóczęg, bo ja wiem tylko, że nie mógł być to na przykład... żuraw..., bo na żurawiach akurat trochę się znam ;-)),




a to dwie mewy śmieszki, które początkowo wzięłam za rybitwy, ponieważ myślałam, że mewy występują tylko w pobliżu morza - ale tu znów z błędu wyprowadziła mnie moja znająca się na rzeczy przyjaciółka, ja tylko zajrzałam później do źródeł, żeby dowiedzieć się, że tylko dorosłe osobniki mają na sobie czerwone elementy, młode muszą poczekać, aż przestaną być takimi "żółtodziobami";-),




to znów kolorowy samiec kaczki krzyżówki w szacie godowej z zielono opalizującą głową, oddzieloną białym paskiem od reszty ciała (to już sama sprawdziłam:-))  - widzicie, uczę się - z każdą obejrzaną kaczką, łyską i mewą jestem ornitologicznie bardziej oblatana ;-)




Tak właśnie wpływają łyski, kaczki i mewy na zdjęcia ;-) i na ludzi też :-),


a potem znów znikają w swoich pięknie gęstych badylach,




a nam pozostaje ostatnie zdjęcie na dobranoc.




Dobranoc :-)



środa, 18 maja 2016

B jak Brady

Tak to już jest, że zawsze ktoś musi być pierwszy, ktoś przeciera szlaki, jest pionierem na nieznanym terenie. 
Na polu fotografii reportażowej był nim Irlandczyk z pochodzenia - Matthew B. Brady. Wybrał sobie niełatwe zadanie, ale był w tym wytrwały, ambitny i konsekwentny. I bardzo zdolny. Myślę, że warto poświęcić mu kilka linijek tekstu, parę spojrzeń na jego zdjęcia, chwilę zadumy nad jego ciekawym, ale też i trudnym życiem, które wypełnione pracą  i ludźmi, zakończyło się dla niego w biedzie i osamotnieniu...

Matthew B. Brady (ok. 1822 - 1896 r.) – amerykański fotograf, autor portretów amerykańskich osobistości (w tym prezydentów, zwłaszcza Abrahama Lincolna) i zdjęć z wojny secesyjnej.

Matthew B. Brady
(źródło: pl.wikipedia.org)

Matthew Brady został jednym z pierwszych uczniów Morse’a (który był wynalazcą telegrafu i znawcą techniki wykonywania dagerotypów), 


Samuel Morse
(źródło: pl.wikipedia.org)

kilka lat później otworzył w Nowym Jorku własne studio fotograficzne, wykonujące portrety. Jego studio stało się jednym z najważniejszych w mieście, odwiedzanym przez sławnych polityków, pisarzy, aktorów i duchownych. Pozwoliło mu to nawiązać znajomości w tych kręgach. Portrety te wieszał w swoim studiu, przyciągając tym samym rzesze klientów. Po ślubie z Juliet Handy przeniósł swoje studio do Waszyngtonu, gdzie jednym z jego stałych klientów był Abraham Lincoln, zamawiający portrety, które wykorzystywał w swojej kampanii prezydenckiej. Lincoln był jednym z 18 prezydentów Stanów Zjednoczonych, dla których wykonywał portrety.
Wraz z postępem technicznym w latach 50. XIX wieku dagerotyp został wyparty przez nowe sposoby wykonywania zdjęć. Brady używał m.in. szklanych negatywów o wymiarach do 22 × 17 cali . Później, wraz z nastaniem mody na kolekcjonowanie fotografii, wizerunki znanych postaci wykonywał w formie carte de visite. W tym czasie zaczął bardzo poważnie cierpieć z powodu postępującej utraty wzroku.
Wojna secesyjna, która wybuchła w 1861 r. była pierwszym dokładnie obfotografowanym konfliktem zbrojnym. Została utrwalona przez fotografów na tysiącach zdjęć, które jednak nie przedstawiały bezpośrednich działań wojennych, lecz głównie sceny statyczne, pozowane, poległych, pola po bitwach, działania na tyłach frontu. Wynikało to z ówczesnych możliwości technicznych fotografii, które wymagały naświetlania zdjęcia przez kilka sekund i tym samym uniemożliwiały wykonanie ostrego zdjęcia dynamicznej sceny bitewnej.
Brady – a dokładniej jego dwudziestoosobowy zespół – fotografował wojnę od samego początku. Dzięki swoim szerokim znajomościom z politykami zorganizował specjalne wagony do przewozu sprzętu fotograficznego i zaopatrywał członków swojego zespołu w materiały. Ich zdjęcia Brady wystawiał - oferując ich kupno - w swoim studiu.
Brady w czasie wojny wydał 100 tys. $ na zrobienie ok. 10 tys. płyt, licząc na to, że uda mu się je sprzedać. Tak się jednak nie stało. Realistyczne zdjęcia wojenne tak bardzo różniły się od wystudiowanych obrazów malarskich, że niewielu było chętnych, by je kupować. 


Obóz wojsk Konfederacji
(źródło:www.szerokikadr.pl)

Ranny żołnierz z regimentu żuawów
(źródło: www.szerokikadr.pl)

Śmierć konfederata
(źródło: http://www.dokumentalisci.pl/)

Brady w związku z tym popadł po wojnie w problemy finansowe, do których przyczyniła się ogólna sytuacja ekonomiczna i wiążący się z nią spadek zapotrzebowania na portrety. Był zmuszony do sprzedaży swojego studia, a w roku 1868 ogłosił bankructwo. 
Spowodowało to u niego depresję, którą pogłębiła śmierć żony w roku 1887, następnie popadł w alkoholizm. W 1895 został ranny, w wyniku potrącenia przez tramwaj. Wkrótce później przeniósł się z Waszyngtonu do Nowego Jorku. Komplikacje powypadkowe nie pozwoliły mu na zrealizowanie zaplanowanego pokazu latarni magicznej (najprostszy aparat projekcyjny rzutujący obraz ze szklanych przeźroczy) ze zdjęciami z wojny secesyjnej. 

latarnia magiczna
(źródło: pl.wikipedia.org)

Niewiele później, 15. stycznia 1896, zmarł osamotniony na dobroczynnym oddziale Presbyterian Hospital w Nowym Jorku i został pochowany za datki kombatantów.

(biografia- źródło: pl.wikipedia.org)





wtorek, 17 maja 2016

B jak barwa i bliki

Barwa. Wrażenie wzrokowe wywołane przez światło (widzialną część promieniowania elektromagnetycznego), o atrybutach takich jak kolor (odcień), nasycenie oraz jasność. Światło białe składa się z mieszaniny barw odpowiadających różnym długościom fal świetlnych – o różnym kolorze. W widmie światła widzialnego wyróżniamy (przechodzące w siebie bezstopniowo) następujące kolory: fioletowy, indygo, błękitny, niebieski, niebieskozielony, zielony, zielonożółty, żółty, żółtopomarańczowy, pomarańczowy, pomarańczowoczerwony oraz czerwony.
Barwa dopełniająca. Barwy dopełniające to takie, które po uszeregowaniu na kole barw znajdują się naprzeciw siebie; po zmieszaniu addytywnym dają wrażenie bieli, po zmieszaniu subtraktywnym – czerni. Najważniejsze pary barw dopełniających: niebieskofioletowa – żółta, zielona - purpurowa, czerwona - niebieskozielona.
Barwa prosta (czysta). Barwa monochromatyczna, której odpowiada promieniowanie o ściśle określonej długości fali, np. czerwona (700 nm), zielona (546,1 nm), fioletowa (435,8 nm), w odróżnieniu od barw stanowiących mieszaninę kilku innych.
Barwy podstawowe (zasadnicze). Trzy barwy, które po zmieszaniu addytywnym dają w wyniku biel: niebieska, zielona i czerwona oraz żółta, purpurowa i niebieskozielona - w subtraktywnym mieszaniu barw dające czerń.

(definicje podaję ze strony źródłowej: www.fotografuj.pl):

Istnieją też barwy życia i one są najważniejsze - zasadniczo i w prosty sposób dopełniają je:-)



bolońskie barwy


bolońskie barwy inaczej


Bliki. Powstające na skutek odbić światła wewnątrz obiektywu i jego i ponownego ogniskowania "zajączki", czyli barwne plamy na zdjęciach. Ich powstawaniu sprzyja silne, kontrowe (skierowane w stronę aparatu) oświetlenie, np. podczas fotografowania pod słońce a zapobiegają powłoki przeciwodblaskowe oraz stosowanie osłony przeciwsłonecznej. Zobacz również artykuł: Powłoki antyodblaskowe – jak wpływają na nasze zdjęcia?

(definicję podaję ze strony źródłowej: www.fotografuj.pl):

Bliki - jak wiele terminów funkcjonujących w fotografii, ten również pochodzi z zakresu sztuk malarskich (niem. Blick = spojrzenie, rzut oka) - szt. grubo nałożona farba jasna lub biała, podkreślająca skupienie światła odbitego; technika stosowana w malarstwie dla podkreślenia plastyki i połyskliwości fragmentów obrazu. 
(definicja wg Słownika Wyrazów obcych PWN) 


Tak, czasem wystarczy rzut oka, żeby docenić starą, porośniętą pajęczynami latarnię - zapewne bezpieczne schronienie kilku pokoleń pająków; czasem, zamiast patrzenia tylko i wyłącznie pod nogi, warto spojrzeć nieco wyżej, skąd słońce przesyła nam swoje pozdrowienia przefiltrowane przez starą lampę, która świeci już tylko dzięki jego promieniom, ale za to jak!:-)




bolońskie bliki



bolońskie barwy i bliki ;-)





B również jak barbarzyństwo i jego zaprzeczenie - Bertrand

Mogą być miejsca zielone i pełne życia tak, jak fotografowane przeze mnie strzelające w górę i na wszystkie inne strony świata listki w bukowym lesie




beskidzkie buki


... ale może być i tak, że człowiek, który bywa bezmyślnym barbarzyńcą, niszczy to, co najcenniejszego i najpiękniejszego daje nam natura. Wtedy barwy szarzeją, myśli smutnieją, jedynie zachód słońca nadaje na chwilę takim spopielałym miejscom namiastkę koloru, choć i wtedy przypomina on o pożodze, która strawiła tą zieloną jeszcze niedawno oazę stanowiącą kiedyś schronienie dla wielu zwierząt








Jedynym akceptowalnym dla mnie typem barbarzyńcy jest "Barbarzyńca w ogrodzie" Zbigniewa  Herberta. Ogród, w którym jest on tylko gościem, zwiedzającym, to obszar kultury śródziemnomorskiej, którą w zachwycie poznaje, czyli de facto jest on zaprzeczeniem tego barbarzyńcy. Choć tak się właśnie czuje w otoczeniu wspaniałej sztuki, to tak naprawdę opisuje ją z wielką wrażliwością i wiedzą  - więc tytuł pozostaje dla nas paradoksem i wyzwaniem.

Innego rodzaju wyzwaniem skierowanym do wszystkich ludzi na naszej planecie jest chronienie jej piękna i jej zasobów. Obie te rzeczy we wspaniały sposób robi Yann Arthus Bertrand. Spędził tysiące godzin w powietrzu fotografując setki miejsc w dziesiątkach państw świata. Swoje zdjęcia prezentuje na wystawach ulicznych. Pamiętam, że wiele lat temu widziałam jego wystawę na Plantach w Krakowie - zrobiła na mnie ogromne wrażenie - takie, że do dzisiaj pamiętam, a z moją pamięcią nie zawsze dobrze bywa...

To fragment wypowiedzi fotografa, której całość wraz ze zdjęciami możecie zobaczyć, klikając link poniżej: 


"Mam duży wpływ na planetę. By dolecieć na tę konferencję musiałem wyemitować do atmosfery dziewięć ton CO2. Tyle ważą dwa słonie! Przybyłem tu mówić o ekologii, a jednocześnie wyemitowałem tyle CO2 ile Francuz w ciągu całego roku. Cóż zatem powinienem zrobić? Powinienem zabić jakiegoś Francuza, gdy wrócę do domu? Muszę zrekompensować swój wpływ na środowisko w inny sposób, jak to robię za każdym razem.(...)

Dziś naszym największym zadaniem jest ochrona dóbr naturalnych planety. W ciągu 50 lat zmieniliśmy ją bardziej, niż w ciągu całej wcześniejszej historii. Zniknęła połowa lasów. Kończą się zapasy wody. Intensywne rolnictwo wyjaławia grunty. Nasze źródła energii nie są odnawialne. Zmienia się klimat.Stawiamy się w niebezpieczeństwie. Staramy się tylko poprawić nasz byt, ale różnice zamożności się powiększają. Nie dotarło do nas jeszcze, że rozwijamy się zbyt szybko i Ziemia nie może dotrzymać nam kroku. Wiemy, co można poprawić. (...)

Nie chcemy uwierzyć w to, co wiemy. Zaprzeczamy."