środa, 4 maja 2016

D jak doskonała pogoda na wycieczkę

Dzień 3 maja zawsze jakoś szczególnie nastraja na... majówkę;-). Choć przewidywania pogody były tak naprawdę... nieprzewidywalne i do końca nie było wiadomo, jaka aura nas czeka, bez wahania wyruszyliśmy w stronę Pszczyny, gdzie już od XV-ego wieku czeka na nas pałac książąt pszczyńskich przystrojony w słońce,


otoczony zielonym parkiem


i wiosennymi kwiatami.


Pałac kryje piękne, ze smakiem i elegancją zaaranżowane wnętrza - bez przesadnego przytłaczającego przepychu, za to czasami nawet zaskakująco przytulne i kameralne, mimo wielkości i przeznaczenia niektórych z nich - miło by się tam mieszkało również dziś, choć zbrojownia była nieco onieśmielającym zbiorem wszelakiego rodzaju broni, którą bez wątpienia przysparzano sobie nawzajem wielu kłopotów w czasie wojen i pojedynków. 
Nad wszystkimi tymi pałacowymi pomieszczeniami unosił się duch jednego z właścicieli posiadłości w XIX wieku - Hansa Heinricha XV oraz powiew osobowości jego żony - słynnej z urody Angielki Marii Teresy Cornwallis-West, zwanej Daisy - uznawanej za najpiękniejszą kobietę epoki. Zresztą spotkaliśmy ją tego dnia jeszcze raz, w innym pięknym miejscu, ale o tym później. Z pałacem na krótko związana jest też osoba cesarza Wilhelma II, który w czasie I wojny światowej miał tu swoją kwaterę i siedzibę sztabu wojsk niemieckich. Wojenną historię pałacu kończy umieszczenie w nim po wkroczeniu do Pszczyny Armii Czerwonej w 1945 roku szpitala przyfrontowego. Na szczęście zamek nie ucierpiał wskutek działań wojennych, nie został zdewastowany ani rozkradziony i niedługo po zakończeniu wojny, bo już w 1946 roku został przekształcony w muzeum i udostępniony zwiedzającym. 


Nie mniejszą, choć zupełnie innego rodzaju atrakcją Pszczyny jest Zagroda Żubrów, znajdująca się niedaleko zamku. Jak każdy wie, to duże zwierzęta - dorosłe samce mogą ważyć do 900 kg i dorastać do 180 cm w kłębie... Zjadają od 40 do 60 kg wegetariańskiej paszy dziennie - smakuje im prawie wszystko - rośliny, trawa, żołędzie, liście i gałęzie drzew, kora brzóz. 
Co chwilę urządzają sobie zawody sportowe - najczęściej zapasy, albo raczej "zarogi";-), a te wszystkie atrakcje w cenie jednego biletu;-)))



Pawie mogą podziwiać je zupełnie za darmo, 


kibicując donośnymi głosami i jednocześnie prezentując spokojnie, z leniwym dostojeństwem i bez obaw przed ludźmi swoje niewątpliwe wdzięki:


W osobnych zagrodach można było zobaczyć piękne daniele, jelenie, muflony, nie mogło oczywiście również zabraknąć poczciwego osiołka.


Natury nigdy nam nie dość, więc następnym - może ładniej nieco pachnącym ;-) punktem programu były ogrody w Goczałkowicach - to tam, wśród kwiatów i niezliczonej ilości krzewów, krzewinek i drzewek, spotkaliśmy ponownie księżną Daisy


Nie zakłócając jej zbyt długo spokoju, powędrowaliśmy dalej alejkami wijącymi się wśród bujnej roślinności, odnajdując wśród tego mnóstwa cudownej wiosennej wegetacji 

 



ciągle miłe i zaskakujące elementy dekoracji;

a to zafrasowaną czymś czaplę,


to znów maleńkie przytulone do siebie sówki,


 konika pięknej maści 


i aniołka, w którego zielonych zadumanych oczach odbija się to, co najlepsze,


czego i Wam na wiosnę życzę :-))))))




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz