sobota, 16 stycznia 2016

Z jak Zambia

Od "A" do "Z", 
czyli od "Z" do "A"
czyli odliczanie -
 - od dziś pozostało 60 dni do wyjazdu


                                                                                                       (mapa: http://st2.depositphotos.com)


Dlaczego Zambia? Od 2006 roku brałam udział w "Adopcji na odległość" prowadzonej przez księży Salezjanów, która jest odpowiednikiem "Adopcji serca" u Sióstr Boromeuszek. Zachwyciła mnie idea "adopcji" konkretnego dziecka czyli finansowego wspomagania jego nauki, a wybór kontynentu, na który chciałam przesyłać pomoc był oczywisty - wybrałam oczywiście Afrykę i w darze otrzymałam dwóch wspaniałych chłopców - pierwszym z nich był John z Kenii, a drugim John z Ugandy (imion ;-) i krajów już nie wybierałam). Po pewnym czasie ta indywidualna forma została przekształcona w adopcję grupową ze względu na zbyt dużą ilość pracy związanej z wymianą informacji z rodzicami adopcyjnymi i nie mam już kontaktu z "moimi" chłopcami. Jednak pragnienie odwiedzenia jednego z afrykańskich krajów wciąż było obecne, a w ostatnim czasie moje myśli znów jakby z większą intensywnością zaczęły wracać w stronę Afryki. 
I wtedy na arenę wkroczył Pan Damian (z Tychów) z towarzystwa ubezpieczeniowego. Tak, tak, związek ubezpieczenia samochodu z misjami jest bardzo ścisły, jakby ktoś nie wiedział... Choć ja na przykład nie byłam tego zupełnie świadoma aż do dnia 14 maja, kiedy Pan Damian przybył do mnie do domu, żeby załatwić formalności (nadmienię, że wcześniej załatwiałam to, sama udając się do zupełnie innego biura i ubezpieczalni, a Pana Damiana poleciła mi moja siostra). Po podpisaniu dokumentów siedzieliśmy jeszcze chwilkę przy stole i rozmawialiśmy, gdy nagle on zwrócił uwagę na małą karteczkę stojącą niziutko nad podłogą z rysunkiem kontynentu afrykańskiego. Od razu rozpoznał, że pochodzi z Afryki (miał absolutną rację, ponieważ dostałam ją od Blanki - mojej koleżanki z pracy -  po jej powrocie z Zambii...) i zapytał, czy tam byłam. Kiedy odpowiedziałam, że nie, ale że bardzo chciałabym pojechać, On opowiedział mi o swoim wyjeździe do placówki misyjnej w Republice Środkowej Afryki kilka lat temu i że wszystko zaczęło się od jednego telefonu, który wykonał, gdy poczuł, że chce zrobić w swoim życiu coś innego niż do tej pory. Muszę powiedzieć, że mnie zmotywował i zaczęłam działać.
Zaczęłam od Salezjanów-postanowiłam spróbować i nazajutrz, 15 maja napisałam e-maila do Salezjańskiego Wolontariatu Misyjnego z prośbą o informację, czy mogłabym pojechać i jak się przygotować. Czekałam na odpowiedź, która nie nadchodziła, w międzyczasie czytając dokładnie stronę internetową Wolontariatu, aż natrafiłam na straszną wiadomość – limit wieku dla wolontariuszy...
A to pech! Właśnie teraz, kiedy chciałabym bezpośrednio zaangażować się w pomoc na miejscu, w Afryce, okazało się, że w Salezjańskim Wolontariacie jest jakiś limit... Gdy pojawiła się ta dyskwalifikująca już na początku przeszkoda, pomyślałam o Blance ("od afrykańskiej kartki") i o jej wyjeździe na misje prowadzone właśnie przez Siostry Boromeuszki w Zambii i postanowiłam odszukać stronę Sióstr w internecie. Tam odnalazłam część poświęconą wolontariatowi misyjnemu i w środku tekstu słowa: "Najważniejszy jest ten pierwszy krok" ... (!!!) Ostrożnie i z bijącym sercem czytałam dalej, ale... ku mojej uldze informacji o ograniczeniach wiekowych nie znalazłam, więc zebrałam w sobie odwagę typu „teraz albo nigdy” i ...

napisałam e-maila do Pana - jeszcze wtedy - Krzysztofa - przynajmniej tak niezbicie wynikało z adresu, który tam znalazłam. Mail, oprócz całej mojej historii życia;-), zawierał pytanie o to, czy mogłabym, czy będę mogła, czy mogę...;-) oraz prośbę o więcej informacji. Krzysztof, przepraszam, Pan Krzysztof, odpowiadając, oprócz informacji, zawarł w  swoim liście słowa, od których ciepło zrobiło mi się na sercu, które zaczęło nagle jakoś szybciej bić, ponieważ teraz już właściwie w tym momencie stało się całkowicie jasne, że mogę pojechać!

1 komentarz: