czwartek, 6 października 2016

F jak freedom!

Wolność!! 
Wolność, którą daje brak opadu za oknem - wreszcie! 
Trzy dni przymusowego siedzenia w domu to wystarczająco długo dla kogoś, kto przyjechał w góry bynajmniej nie po to, by zza szyby oglądać smętne strugi deszczu, które skutecznie z godziny na godzinę pozbawiają jakiejkolwiek nadziei na krótki choćby spacer. 
Poranek dzisiejszy był jeszcze szarawy, ale jakaś ledwo uchwytna zmiana w charakterze porannego światła mówiła nieśmiało, że już nie pada. 
I tak było w istocie. 
Zatem w radosnym nastroju, zaraz po pysznym śniadaniu, niezrażone temperaturą w zawrotnej liczbie plus 3 stopnie, za to zachwycone brakiem wody w powietrzu, porwałyśmy w dłonie wiklinowe koszyki i wyruszyłyśmy na poszukiwanie grzybów. O ile las nietrudno było znaleźć, ponieważ tu wszędzie jest las, o tyle miejsca, w których spodziewałyśmy się znaleźć grzyby były odcięte totalnie błotnistą drogą lub wezbranym strumykiem. W tej sytuacji zaczęłyśmy odkrywać inny las, w którym znalazłyśmy prawie wszystkie szlachetne gatunki grzybów jadalnych i niezliczone ilości niejadalnych. 
Nasze znaleziska były reprezentowane przez następujące okazy: kurki - w liczbie : 4 ( słownie: cztery), podgrzybek - w liczbie: 1 (słownie: jeden), prawdziwek - w liczbie 1 (słownie: jeden) :-))))). Po takich zbiorach i zachłyśnięciu się cudownym leśnym powietrzem, silnie podbudowane psychicznie, niemal w euforii, że grzyby zaczęły rosnąć, wróciłyśmy do domu na ciepłą herbatkę i lunch. 

Oczywiście las jest pełen różnych innych cudowności, które również warto było zabrać ze sobą, choćby tylko na karcie pamięci.
Wśród nich były:


 huba dwubiegunowa, zauważona przez Dagę,


leśne ukwiały,


leśny aster,


oraz bukowa ekspozycja, ułożona jak na tacy w leśnym poszyciu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz